W czasach gdy dinozaury…

Witaj!

Przed Tobą Archiwalna część RPGowej Alchemii, dawniej znanej jako Dziwaczny Blog Jaxy.
Post, który oglądasz nie został jeszcze dostosowany do nowego bloga i część formatowania i grafik może się sypać.

Zapraszam do wycieczki w przeszłość!


W Karnawale Blogowym biorę udział po raz pierwszy. Sedżikowy temat po prostu mnie zainspirował.

Moja przygoda z RPG zaczęła się w wakacje pomiędzy siódmą a ósmą podstawówki. Fantastykę czytałem wtedy już od kilku lat regularnie mieląc lokalna bibliotekę. Rachunek prawdopodobieństwa był tym razem przeciw mnie i jakoś termin taki jak RPG uchodziło moim zmysłom. Zdarza się. W tamte wakacje jednak pojechałem sobie niczego nie świadomy na kolonie za naszą południową granice. Tam poznałem człowieka, który opowiedział mi, że istnieje coś takiego ja RPG, że on co prawda nigdy nie grał ale wiele słyszał. Przez dwa tygodnie kolonii wzajemnie się nakręcaliśmy perspektywą zorganizowania sesji po powrocie do Krakowa.

Zaraz pierwszego dnia po powrocie pobiegłem do kiosku i kupiłem Magie i Miecz. W tych zamierzchłych czasach było to jedyne źródło wiedzy o RPGach, zwłaszcza dla początkujących. Zacząłem się pompować wiedzą na temat dziwacznych cyferek i jeszcze dziwniejszych potworów (ach te grafiki z DoomTroopera) i powoli wsiąkać w temat. Kumpel z kolonii zadzwonił kilka dni później chyba i powiedział, że znalazł kogoś kto nam poprowadzi Cyberpunka. Nie bardzo wiedziałem co to, bo na Gibsona i Williamsa trafiłem później (częściowo na pewno pod wpływem Cebrzyka), ale postanowiłem się dać namówić. W tym czasie grywaliśmy w zabójczych z dzisiejszej perspektywy porach. Pierwsza sesja miała się zacząć o 10 rano. System, do którego zasiedliśmy okazał się autorska wariacją na temat Cybera, nie pamiętam były to może nawet oryginalne zasady przepisane zasady z podręcznika do C2020. Całość okraszona była grafikami będącymi ucyberpunkowanymi, przekalkowanymi postaciami z X-Menów (do dziś pamiętam hackerke Psylocke z mnóstwem kabli). Moja pierwsza postacią był hacker w ciężkim pancerzu i z ciężkim karabinem. Dużo strzelania i wybuchów, mało opisów i immersji z postacią, zero bardziej skomplikowanej fabuły. Było fajnie.

Przez następne miesiące graliśmy wspólnie wielokrotnie czasem poszerzając, czasem zmieniając skład drużyny. Dorobiliśmy własnego Cyberpunka i Warhammera. Poprowadziłem pierwsza sesje. Była o fryzjerze, któremu Bohaterowie nie zapłacili za usługę i gonił ich po strefie wojny z monobrzytwą i pistoletem maszynowym. Wtedy też powstała pierwsza wersja mojego systemu autorskiego Bezimienny. Pisana w TAGu (kto jeszcze dziś pamięta TAGa?). Ciocia, która drukowała mi go w pracy orzekła, że jestem szatanistą. Było fajnie.

Po roku znów pojechaliśmy na kolonie. W tym czasie opanowała nas mania Warhammera i pojechałem tam z planem podziemi na A2 i gotową przygodą, żeby pozarażać nowych ludzi. Po dwóch dniach kolonii grała cała sala. Dwadzieścia pięć osób wyjętych z innych kolonijnych „atrakcji”, zajętych ślęczeniem nad mapami i mordowaniem potworów. Pojawiły się tak abstrakcyjne postacie jak krasnolud Szang Tsung, zabójca trolli. Na koniec kolonii zrobiliśmy sobie LARPa. Grałem magiem, miałem dezodorant do rzucania fajerboli i prawie podpaliłem mumię w stroju z papieru toaletowego. Było fajnie.

W tym samym roku, gdzieś w grudniu poprzez pewną dziewczynę z mojej byłej klasy podstawówkowej poznałem jej Wojtka Rzadka (który mieszka u mnie na osiedlu) i on zaprowadził mnie do GGGF (jeszcze wówczas). Reszta to już zupełnie inna historia.