Antarktyda znaczy śmierć

Recenzja  gry paragrafowej „W Górach Szaleństwa”

Autor: Jaxa

“W Górach Szaleństwa” to jeden z najbardziej znanych utworów napisanych przez Howarda Philipsa Lovecrafta. Zapis pechowej wyprawy na Antarktydę od dziewięciu dekad przeraża kolejne pokolenia czytelników, otwierając przed nimi wizje przedwiecznej grozy czającej się pod tajemniczymi górami na południowym biegunie Ziemi. Nic więc dziwnego, że to właśnie ten lovecraftowski klasyk powędrował na tapet hiszpańskiej ekipy z Celaeno Books zaraz po ikonicznym “Zewie Cthulhu”, a teraz możemy przeczytać go po polsku dzięki Black Monk Games.
Przed wami recenzja gry paragrafowej Edwarda T. Rikera “W Górach Szaleństwa”.

Jeżeli interesuje was gra paragrafowa “Zew Cthulhu” – zajrzyjcie do przygotowanej przez nas recenzji tego tytułu.
Jeżeli natomiast interesują was gry fabularne oparte o mitologię stworzoną przez Howarda Philipsa Lovecrafta – zapraszamy was do działu poświęconego siódmej edycji “Zewu Cthulhu” oraz do recenzji systemu Achtung! Cthulhu.

Bohaterem gry “W Górach Szaleństwa” Edwarda T. Rikera, podobnie jak w przypadku oryginalnego utworu napisanego przez Samotnika z Providence, jest profesor geologii w średnim wieku (całkiem niezłej kondycji, zważywszy na jego dalsze przygody) który, poproszony przez swego przyjaciela doktora Pabodiego, zostaje kierownikiem wyprawy badawczej na Antarktydę. Celem ekspedycji finansowanej przez Uniwersytet w Miscatonic i Fundację Nathaniela Derby’ego Pickmana jest wydobycie i zbadanie geologicznych i biologicznych próbek, mających rzucić nieco światła na prehistorię naszej planety. Oczywiście, jak to zwykle bywa, nic nie idzie zgodnie z planem, wyprawa szybko odkrywa dziwaczne organiczne ślady i równe Himalajom góry, których nie ma na żadnych mapach…

Paragrafówka generalnie trzyma się fabuły minipowieści, ale w ładny sposób rozbudowuje ją o wątki poboczne. Początek może wydawać się nieco liniowy, ale po dotarciu na Antarktydę, gdy fabuła zaczyna się zagęszczać, zaczynają się również mnożyć rozwiązania fabularne. Autor przygotował całkiem sporo różnorakich dróg (co oznacza, że możemy umrzeć lub zwariować na bardzo wiele sposobów) i podążanie poszczególnymi ścieżkami jest nad wyraz satysfakcjonujące i, mimo że w trakcie lektury zginąłem zatrważająco dużą ilość razy (przy dziesiątym zgodnie przestałem liczyć), to z dziką przyjemnością badałem alternatywne wersje wydarzeń przedstawionych w grze.

Trzeba przyznać, że autor paragrafowej wersji “W Górach Szaleństwa” czasem mocno odbiega (zwłaszcza w wątkach pobocznych) od fabuły minipowieści Samotnika z Providence. To oczywiście bardzo dobrze. Bo z jednej strony ludzie znający oryginalne “W górach szaleństwa” nie zawsze będą wiedzieć, gdzie zaprowadzi ich droga, a z drugiej mamy większe poczucie wolności wyboru.

Naprawdę spodobało mi się przygotowane przez autora śledztwo. Gdy dotarłem do tego elementu fabuły, wiele frajdy sprawiło mi jego przeanalizowanie, gdyż jego rozwiązanie jest mniej oczywiste, niż to się początkowo wydaje. Dość szybko ograniczyłem się do dwóch potencjalnych odpowiedzi na problem, wokół którego ono się toczy. Szczerze mówiąc, ostateczne rozwiązanie (dobre, jak się okazało) było mieszaniną badania poprzednich paragrafów i dedukcji.

Bardzo dobrze wyszło też autorowi oddanie klimatu znanego z opowiadań Lovecrafta. Czytając kolejne paragrafy, czułem wyraźną presję i, szczerze mówiąc, bałem się o swojego bohatera. Całość podkreślały bardzo dosłowne opisy miejsc, do których trafiałem w trakcie swej eskapady i stworzeń, które na mnie polowały. “W Górach Szaleństwa” jest, mam wrażenie, o wiele bardziej dosłowne od “Zewu Cthulhu” – wątki związane z mitami są bardziej namacalne i zamiast niedopowiedzeń, które dominowały w pierwszej grze, mamy tu eksplorację przedwiecznych miejsc, które wymykają się zdroworozsądkowemu pojmowaniu. Wszystko to sprawia, że poleciłbym “W Górach Szaleństwa” raczej tym cthultystom, którzy już liznęli nieco mitologii stworzonej przez Lovecrafta. Większa dosłowność i “starzy znajomi”, których na pewno napotkamy w trakcie lektury, sprawią, że całość spodoba się bardziej, niż gdyby miało to być pierwsze zetknięcie z mitami.

To, co psuje moją immersję z książką to fakt, że czasem przeskoki pomiędzy paragrafami są zbyt długie, albo mniej oczywiste. Na przykład w jednym miejscu idziemy spać po to, by w następnym, jakiś czas później, już odbierać wiadomości. Zdaję sobie sprawę z ograniczonego miejsca, jakie miał do dyspozycji autor, ale czasem mam pewien dysonans poznawczy, którego nie miałem w wydanym wcześniej “Zewie”. Paragrafówka nie ustrzegła się niestety kilku kiksów. W jednym miejscu pozamieniane są na przykład numery wyjściowych paragrafów. Warto też pamiętać, że gra nie jest długa. Nie spodziewajcie się wielu wieczorów spędzonych na lekturze. Przeczytanie “W Górach Szaleństwa” to raczej jedno, ale za to intensywne starcie z tym, co czai się w monumentalnych górach ukrytych na lodowym pustkowiu.

Mimo tego czytało mi “W Górach Szaleństwa” naprawdę bardzo dobrze. Fabuła wciągnęła mnie do tego stopnia, że nie mogłem się od niej oderwać, dopóki nie skończyłem. Mimo wielokrotnej śmierci (lub szaleństwa) z przyjemnością śledziłem kolejne linie fabularne i choć sarkałem za każdym razem gdy jakiś potwór zjadł mi mózg, to uważam czas, jaki spędziłem przy grze paragrafowej “W Górach Szaleństwa” za naprawdę udany. 

Dziękuje wydawnictwu Black Monk Games za udostępnienie podręcznika do recenzji.