Gdzie szukać skarbów?
Inspiracje do gry „Popsuty Kompas”
Autor: Szyszka
Jak już pisałam we wprowadzeniu do „Popsutego Kompasu”, sesje w tym systemie utrzymane są w konwencji klasycznego kina przygodowego spod znaku bicza i fedory. Jest to stylistyka, którą bez wątpienia każdy z was potrafi rozpoznać, gdy ją zobaczy. Łatwo wymienić charakterystyczne dla niej tropy czy utarte schematy. Natomiast czy równie łatwo ułożyć według tych prawideł własną historię tak, żeby nie wyglądała niczym ilustracja słów „mamy Indianę Jonesa w domu”? Żeby ułatwić mistrzom gry to zadanie, a graczom pomóc wczuć się w klimat „Popsutego Kompasu”, stworzyłam listę inspiracji, którą znajdziecie poniżej. Na wstępie zastrzegę, że nie będę pisać o doskonałej trylogii o Indianie Jonesie (ani czwartym filmie, którego na szczęście nigdy nie nakręcono) ani o „Tomb Raiderze” w żadnej z jego odsłon, ani też o „Uncharted”. Są to oczywiste źródła inspiracji dla całego systemu, tymczasem ja wolę poświęcić miejsce mniej popularnym dziełom kultury. Tym bardziej, że mam poczucie, że gracze bez trudu zauważą silne inspiracje tymi trzema tytułami. O ile jeszcze jedna scena na całą sesję zaczerpnięta z gry czy filmu to ukłon w stronę klasyki gatunku, tak użycie całej intrygi albo szeregu wyzwań mogą graczy w najlepszym wypadku nużyć, a w najgorszym – będą oni od razu znać rozwiązanie.
Kategoria pierwsza: popołudnie z Netflixem.
Gdybym miała wybrać jeden film na Netflixie, który pomoże mi wejść w klimat gry „Popsuty Kompas”, wybrałabym „Jumanji: Przygoda w Dżungli”. Tak, to jest ten, w którym gra Dwayne Johnson. O ile początek historii ma niewiele wspólnego z poszukiwaniem przygód, tak już główna akcja, rozgrywająca się w tytułowej dżungli, jak najbardziej wpisuje się w ramy konwencji. Patrząc na ten film z rpgowego punktu widzenia, jest to prosta przygoda z małą ilością wątków osobistych, co nie przeszkadza w wyraźnym zarysowaniu relacji między postaciami. Co więcej, jest to klasyczna historia o odważnych poszukiwaczach przygód (nawet jest tam postać archeologa!), ale pozbawiona wątków kolonialnych.
Innym filmem, w którym nie ma problematycznej kwestii odnajdywania skarbu po to, żeby umieścić go w brytyjskim muzeum, jest „Ohana: najcenniejszy skarb”. Tym razem trafiamy na Hawaje, dokąd z Nowego Jorku przeprowadza się rodzina głównej bohaterki. Pili, miłośniczka geocachingu, po usłyszeniu historii o skarbie piratów ukrytym na wyspie, natychmiast postanawia go odnaleźć. Fakt, że jest to kino familijne, a główni bohaterowie są nastolatkami, pozwala filmowi ominąć wątki związane z pracą czy inne dorosłe rzeczy i rzucić się w wir akcji. Trafiłam na „Ohanę” przypadkiem i przyznam, że byłam zaskoczona tym, jak mrocznie robi się po połowie filmu.
Uważam, że najlepsze przygody dla awanturniczych archeologów dzieją się w dziczy, ale dopuszczam zamianę lokacji na miasto w dwóch wypadkach: gdy chodzi o aukcję albo sztukę. Ostatecznie, gdy chodzi o taką historię jak w „Goldfingerze”. Wracając do meritum, każda poszukiwaczka przygód musi mieć przynajmniej jedną okazję do założenia sukni z rozcięciem do uda i sączenia szampana, podziwiając dzieła sztuki. Mogłoby być to na przykład na otwarciu wystawy w Luwrze. Od Luwru rozpoczyna się akcja „Kodu Leonarda daVinci”. Przyznam, że ten film nie leży nigdzie blisko czołówki moich ulubionych, ale muszę mu oddać sprawiedliwość: jest widowiskową intrygą, idealną do „Popsutego Kompasu”.
Kategoria druga: własne podwórko.
We wczesnej podstawówce byłam pewna, że bycie harcerką to najlepsze, co może człowieka spotkać. Do teraz jest mi przykro, że nie przyjęli mnie do zuchów. Mit harcerza jako osoby, którą spotykają wszystkie najciekawsze przygody, a przyjaciół na śmierć i życie dostaje w pakiecie z lilijką, wytworzyły u mnie książki peerelowskich autorów, w szczególności Zbigniewa Nienackiego. Może pamiętacie pana Tomasza, pracownika Departamentu Ochrony Zabytków Ministerstwa Kultury i Sztuki na stanowisku osoby do „specjalnych poruczeń”? Pan Samochodzik to taki nasz polski Indiana Jones, z nakazu państwa zajmujący się poszukiwaniem zabytków i rozwiązywaniem spraw związanych z kradzieżą czy fałszerstwem dzieł sztuki. W „Wyspie Złoczyńców” oraz „Skarbie Templariuszy”, który szczególnie polecam, towarzyszą mu harcerze. Mając siedem lat, niczego nie pragnęłam tak bardzo, jak razem z nimi szukać tych wszystkich skarbów. Ewentualnie mogłabym to robić z ekipą z „Klubu Włóczykijów”, którzy szukają pamiątek po powstańcach z 1863. Stare polskie książki dla młodzieży sprawdzą się jako inspiracja do gry „Popsuty Kompas” o tyle, że zawierają ciekawe zagadki, bo skarby w nich są naprawdę dobrze ukryte, a nie czekają za polem pułapek. Zamierzam sama poprowadzić przygodę osadzoną właśnie w Polsce, a dotyczącą poszukiwań skarbów z listy Grundanna.
Kategoria trzecia: u źródeł.
Te pozycje nie podadzą wam gotowego przepisu na fabułę. To powrót do źródeł, lektura dla dociekliwych, którzy chcą poznać korzenie gatunku lub dla ambitnych, zamierzających korzystać wyłącznie z „pierwotnych” inspiracji, a lekturę biografii archeologów mają już za sobą. Nie mogłabym tutaj nie polecić powrotu do dzieł Julesa Verne’a. Być może w dzieciństwie czytaliście „Tajemniczą Wyspę” albo „W 80 dni dookoła świata”, zapewniam was jednak, że lata, które dzielą was od pierwszej lektury zupełnie zmieniły waszą czytelniczą perspektywę. Sięgając do tych książek, zwróćcie uwagę na dobór oraz relacje bohaterów, problemy pojawiające się podczas podróży oraz opisy miejsc i zjawisk, które bohaterowie widzą po raz pierwszy. Verne nauczy was opowiadania o przygodach lepiej niż ja mogłabym to kiedykolwiek zrobić. Warto zwrócić też uwagę na „Atlas lądów niebyłych” Edwarda Brooke-Hitchinga. Książka ta zbiera opisy nieistniejących miejsc, jakie zupełnie na serio umieszczali podróżnicy na mapach i w swych pamiętnikach. Jest to właściwie zbiór gotowych settingów, w których można umieścić przygody.
Można byłoby jeszcze mnożyć tytuły, ale mam poczucie, że jeśli ktoś obejrzy i przeczyta wszystko, o czym tu wspomniałam, bez trudu wyszuka sobie kolejne pozycje. Ja starałam się pokazać różne kierunki, w których można podążyć w poszukiwaniu inspiracji. Zdaję sobie sprawę jednak, że sztywne ramy konwencji mogą wydać się ograniczające. Na ten zarzut znalazłam dwie odpowiedzi. Po pierwsze, „Popsuty Kompas” został zaprojektowany do grania jednego typu przygód w krótkim formacie (kilku, a nie kilkudziesięciu sesji). Po drugie, jeśli zdarzyłoby się tak, że po przygodzie rozegranej w „Popsutym Kompasie” zechcecie kontynuować losy waszych poszukiwaczy przygód, najlepszą drogą będzie znalezienie systemu dostosowanego do tego, jaką historię chcecie teraz opowiedzieć.
Dziękuję wydawnictwu Stinger Press za udostępnienie materiałów do tekstu.
Warto przeczytać
Powrót do Świątyni Zagłady
Rzut oka na grę „Popsuty Kopmpas”
Monochromatyczna rewolucja
Recenzja gry „Iglica: Miasto musi upaść”
Na przypale albo wcale
Recenzja gry „Ostrza w mroku”