
Mysz jest w każdym z nas
Materiał do gry „Mysia Straż”
Autor: Szyszka
Przerywam na chwilę program o zachwycaniu się „Miastem Mgły”, żeby nadać ważny komunikat: właśnie ruszyła zbiórka na „Mysią Straż”!

Jeśli nie natknęliście się wcześniej na tę najpiękniej na świecie ilustrowaną grę, jesteście w najlepszym miejscu, w jakim możecie teraz być. Ośmielę się nawet stwierdzić, że mam pewne kompetencje, żeby opowiedzieć wam o Mysiej Straży, jeśli nie przez faktyczne dokonania, to przez zasiedzenie. Jednak nie przyszliście tutaj czytać mojego résumé, zatem przejdźmy do ważnych rzeczy.
Gra ma dwóch twórców, zacznijmy od Luke’a Crane’a – autora „Burning Wheel”. Luke zrobił to, co wielu z nas – zachwycił się komiksami „Mysia Straż”, a potem zrobił krok dalej i skontaktował się z autorem komiksów, Davidem Petersenem. Przeskakujemy teraz do 2008 roku. Ich gra ukazuje się nakładem komiksowego wydawnictwa Archaia Entertainment (obecnie imprintu Boom! Studios) i wygrywa Origins Award, liczne Indie RPG Awards oraz potrójne srebro w ENnies. W tym samym roku komiksowy starszy brat „myszy” dostał podwójną nagrodę Eisnera.
Pierwszym, co przykuwa uwagę w „Mysiej Straży” są – bądźmy szczerzy – ilustracje wyglądające jakby duch Beatrix Potter zstąpił i odnowił brushe. Przywodzą na myśl stare książki dla dzieci. I kiedy mówię „stare” mam na myśli takie, które mają już dobrze ponad sto lat. To ilustracje dokładnie do tej ulubionej historii, której nigdy nie zobaczyliśmy, lecz teraz mamy szansę opowiedzieć ją sobie sami. To będzie opowieść o odwadze, honorze i wielkich przygodach, których bohaterami zostaną myszy.
Na ilustracjach są myszy dzierżące miecze, wzorowane na legendach arturiańskich. I nasi strażnicy też mogą mieć miejsce pośród legend. Jeśli pożyją dość długo, by na to miejsce zasłużyć. W końcu mówimy o bardzo małych stworzeniach mierzących się z naturą, która jest przerażająca: pełna drapieżników i niebezpiecznej pogody. „Mysia Straż” nie jest mroczna, ale nie da się zaprzeczyć, że jest zdecydowanie podszyta mrokiem; w tym świecie ciepłych barw nagle pojawia się obraz wojennych zniszczeń czy ofiar drapieżnika.
Nie chcę nikogo rozliczać z fantazji, ale podejrzewam, że nie ma za wielu osób, które pewnego ranka obudziły się z myślą „Ale bym se pograła myszą”. Poza tym im nie trzeba przedstawienia systemu, oni na pewno już dawno ustawili sobie wszystkie możliwe przypomnienia, żeby nie przeoczyć zbiórki. Wszystkich pozostałych proszę o przygotowanie do zanurzenia się w dygresji za trzy, dwa…
Bardzo przyjemnie gra się w D&D i pokonywanie potworów ma się za źródło zarobku. Bardzo przyjemnie gra się w „Conana”, „Soulbounda” czy „Dungeon Worlda” i robi z bohaterowania zawód, i dokonuje szlachetnych czynów w imię najwyższych wartości. Ile zasłużonej radości jest w chwili, kiedy nasi bohaterowie stają naprzeciw bogom i są im równi! I tak pierwszy raz, drugi… Za każdym razem jest świetnie, nie zrozumcie mnie źle. Aż do tego razu, kiedy oprócz radości pojawia się uczucie, że, kurczę, czegoś jednak brakuje, czegoś jest nie dość. Ludzkie mózgi po prostu tak robią; nudzi nam się wielkość w grach i jak ciągle operuje się na wysokich tonach, to w końcu przestaje się je słyszeć. Całe szczęście, erpegowcy mają prościej niż bohaterowie romansów, którzy muszą porzucić życie w wielkim mieście i wyjechać na wieś. Nam, żeby zacząć od nowa wystarczy zmiana systemu.
Właśnie tutaj pojawia się „Mysia Straż” i rozwiązuje wszystkie nasze problemy. No, dobrze, „wszystkie” to bardzo mocny kwantyfikator, poprawię się.
Właśnie tutaj pojawia się „Mysia Straż” i rozwiązuje ten problem. Jest grą, która pozwala przejść dorastanie do bohaterstwa bez rezygnacji z ciekawszych elementów świata. Mnie osobiście granie w „Mysią Straż” daje mnóstwo radości podobnej do tej, jaką czułam hen, hen na początku grania w jakiekolwiek erpegi, tylko tym razem mogę to przeżyć dużo bardziej świadomie.

Mechanika „Mysiej Straży” to też całkiem niezłe oderwanie od rutyny, przede wszystkim kiedy przychodzi do walki. U podstaw całej kostkologii w tym systemie leży mechanika „Burning Wheel”.
W „Mysiej Straży” „Burning Wheel” jest uproszczony. Nie drążymy bardzo głęboko w historii postaci i samo tworzenie nie zajmuje dużo czasu. Kiedy bierzemy kości do ręki, to są to kości sześcienne w ilości równej atrybutowi i umiejętności i musimy na kościach wyrzucić odpowiednio dużo sukcesów. Zarówno sukcesy, jak i porażki zaznaczamy na karcie postaci, co jest podstawą do awansowania w tym systemie. I teraz moje ulubione: walka przypomina tutaj grę w papier-kamień-nożyce. Gracze oraz MG zawczasu przygotowują sekwencje akcji (do wyboru: atak, finta, obrona, manewr), ujawniają swoje wybory drugiej stronie i po kolei rozpatrują, co się dzieje, przekładając rezultat na świat gry.
Drugim ciekawym zabiegiem jest podział na tury Mistrza Gry i tury Graczy. Podczas tych pierwszych właściwie gramy tak, jak zawsze, to też przeważająca część przygody. Natomiast tury Graczy następują na koniec każdej przygody. To jest moment, kiedy bohaterskie myszy mogą zasłużenie odpocząć, ale nie za darmo. W grze istnieje waluta, tyki, za którą można wykupić sobie testy w czasie tury Graczy lub pozbyć się negatywnych stanów. Tyki zdobywa się w nagrodę za wywoływanie na swojej postaci negatywnej strony jej cech, które normalnie dają dodatkowe korzyści podczas rzutów.
Są gry, które premiują konkretny styl grania jako drogę do możliwie najpełniejszego doświadczenia przy stole. „Mysia Straż” nie jest jedną z tych gier. System mówi, żeby pod koniec przygody przyznać graczom nagrody. Według zapisu w podręczniku, należy wyróżnić gracza, który najbardziej przysłużył się w danej misji, gracza, który ciągnie drużynę do przodu oraz gracza, który grą najlepiej oddaje swoją postać. Mnie to nieodmiennie urzeka.
Można wyciągnąć z powyższego parę wniosków, ja na przykład polecam taki: prędzej czy później każdy będzie chciał zagrać w „Mysią Straż” i dlatego warto mieć ją w swojej biblioteczce. Co więcej, to jest tak ładny podręcznik, że można kupić od razu dwa, żeby w razie czego jeden mieć na prezent.

Grę po polsku wydaje wydawnictwo „Factory of Ideas”
Grafiki pochodzą z komiksu „Mysia Straż” wydawanego po polsku przez wydawnictwo „Bum Projekt”
Niepoparte badaniami
Również niepoparte badaniami
Amerykańska nagroda corocznie przyznawana przez Academy od Adventure Gaming Arts and Desing dziełom wyróżniającym się na rynku gier.
Również coroczne nagrody, tym razem przyznawane twórcy, a nie dziełu. Moim zdaniem to jedne z ciekawszych nagród, na ich potrzeby istnieje nawet specjalna definicja gry indie. Rozdawano je w latach 2002-2018 i wśród zwycięzców pojawiały się takie tytuły jak: „Fate”, „Fiasco”, „Apocalypse World”, „Dungeon World”, „The Quiet Year”, „Blades in the Dark”.
Też coroczne, przyznawane na podstawie głosów fanów na Gen Conie. Jeśli coś ważnego dzieje się w Stanach na konwencie, to zawsze to jest Gen Con. Tutaj jest już dużo kategorii – żeby się nie rozpisywać, podam tylko zwycięzców z 2020 roku za najlepszą grę. Złoto dostał „Alien”, natomiast srebro „Mork Borg”, także Free League Publishing wróciło do domu symetrycznie obciążone medalami. Znaczy, nigdzie nie musiało wracać, ostatni Gen Con był online.
Jak na tekst o Mysiej Straży, za dużo piszę o nagrodach. Uznajmy, że to są takie Oscary dla komiksów.