Słuchaj, kiedy śpiewa lud

Inspiracje do systemu “Iglica: Miasto musi upaść”

Autor: Szyszka

Jesteśmy już na finiszu zbiórki „Iglicy”, której recenzję można przeczytać w tym artykule Jaxy. Jeśli jeszcze zastanawiacie się nad dołożeniem swojej cegiełki, nie macie pewności, czy system jest dla was, a nie chcecie inwestować w podręcznik, który będzie tylko dobrze wyglądał na półce, użyczcie mi dziesięciu minut waszego czasu.

Obiecuję nie rozgadywać się tak, jak mam w zwyczaju i tym razem nie opowiadać historii mojego życia. O tym, dlaczego uważam, że wiele systemów rpg tak naprawdę nie odeszło od mitu wybrańca i że są z tego same problemy napiszę innym razem. Tu pozwolę sobie tylko na stwierdzenie, że w mojej opinii „Iglica” już w samych założeniach gry odchodzi od utartych rozwiązań i nie stawia postaci graczy w pozycji bohaterów jej świata. Inaczej niż w większości systemów, będziemy tworzyć postaci definiowane nie przez swoją wyjątkowość jako jednostki, lecz przez przynależność do ruchu oporu. Myślę, że zgodzicie się ze mną (a przynajmniej nikt głośno nie zaprotestuje), jeśli powiem, że drużyna ze wspólnym celem jest zjawiskiem generalnie pożądanym na sesjach. Stworzenie takiej sytuacji nierzadko wymaga sporo wysiłku, tymczasem w przypadku „Iglicy” mamy na wstępie zagwarantowane to i o wiele więcej. Rewolucja w tym systemie nie jest abstraktem, bliską sąsiadką zbawienia, które może nadejdzie, a może nie – ona właśnie się zaczyna. Jest Sprawą, tą przez wielkie „S”. Sprawą większą niż jeden drow, sprawą – za którą warto oddać życie, by następni mogli walczyć dalej.

Mam wielką słabość do historii o underdogs, czyli słabszej stronie konfliktu, której nikt nie podejrzewa o zwycięstwo oraz do historii o walce o wolność (aczkolwiek te zaczęłam lubić dopiero, gdy pożegnałam się z liceum). Dlatego przygotowałam szybki przegląd dzieł kultury, które według mnie oddają ducha systemu. Podkreślam: ducha, nie estetykę. Zważywszy na to, że trochę się nam śpieszy, obok tytułów umieściłam mniej lub bardziej dokładny czas, jaki zajmie zapoznanie się z danym utworem.

Look down (The beggars) (3:08)

Red and Black Song (3:25)

Do You Hear The People Sing? (2:21)

W kategorii „najsłynniejszy obraz rewolucji” wygrał Claude-Michel Schonberg, przenosząc powieść Victora Hugo na deski sceniczne jako musical. Co prawda większość ludzi kojarzy z „Nędznikami” niewłaściwą rewolucję, lecz ja ich nie winię: żeby dotrzeć do części, gdzie zaczyna się walka, trzeba przebrnąć przez część obyczajową. Z perspektywy „Iglicy”, najciekawszy jest wątek przyjaciół z kawiarni ABC- młodych ludzi, którzy żyją wygodnie, a jednak są zaangażowani w rewolucję. Wszystkim ze skłonnościami filozoficznymi polecam tę część „Look down”, w której Gavroche przyznaje, że podczas pierwszej rewolucji (tej z gilotyną) Paryżanie chcieli zmieniać świat zbyt szybko.

Aaron Burr, sir  / My Shot  (8:11)

Farmer Refuted (1:40)

Right Hand Man (5:21)

Muzycznie zbliżamy się do tego, jak wygląda „Iglica. Prawdopodobnie nie muszę nikomu tłumaczyć fenomenu „Hamiltona”, więc tylko z kronikarskiego obowiązku wspomnę, że musical Lina Manuela Mirandy z 2015 roku opowiada historię życia Alexandra Hamiltona, czyli ojca założyciela z banknotu dziesięciodolarowego. W innej sytuacji poleciłabym całą playlistę, dostępną choćby na Spotify, lecz czas nagli, więc zawęziłam wybór do kilku utworów z części wojennej. Ponownie mamy studentów, którzy staną się towarzyszami broni, tym razem z większym powodzeniem niż w „Nędznikach”. Ponadto z tekstów Mirandy można zaczerpnąć sposób mówienia o rewolucji, zarówno z perspektywy jej zwolenników (jak w „My Shot”), jak i przeciwników („Farmer Refuted”). Za ten musical Miranda otrzymał Pulitzera, nagrodę literacką, co może tłumaczyć, dlaczego wzruszam się za każdym razem, gdy słucham „Right Hand Man”, chociaż wiem, że im się uda i Stany Zjednoczone powstaną.

Przesłuchanie piosenek z obu musicali zajmie 24 minuty i 6 sekund, czyli na przykład drogę z przystanku do domu albo wyprawę do sklepu. Jeśli natomiast macie wolne popołudnie, możecie obejrzeć „Snowpiercera” z 2013 roku (126 minut). Rewolucja, którą prowadzi Chris Evans może wydawać się niezbyt liczna, aczkolwiek trzeba wziąć poprawkę na to, że cała populacja zamarzniętej ziemi znajduje się jednym pociągu. Przedzierając się wraz z bohaterami w stronę lokomotywy, możemy obserwować przekrój społeczeństwa i ich zachowanie w chwili, gdy uświadamiają sobie, że właśnie patrzą na bunt. Że ludzie z ostatnich wagonów – dotychczasowe obiekty drwin – dostali się aż tutaj i są wściekli. Pod koniec filmu jest bardzo dobra scena rozmowy między Chrisem Evansem a Edem Harrisem. Postać tego drugiego to według mnie idealny wysoki elf ze świata „Iglicy”.

Pierwotnie planowałam umieścić w tym miejscu „Przebudzenie mocy”, jednak sprawa z „Gwiezdnymi Wojnami” jest dość skomplikowana. Mogłoby się wydawać, że skoro 30 lat po wydarzeniach z głównej trylogii wszyscy nowi bohaterowie należą do ruchu oporu pod dowództwem księżniczki Lei, będzie to jeden z głównych wątków. Bynajmniej. W klimat „Iglicy” dużo lepiej wpasowuje się „Łotr 1” (133 minuty). Warto zwrócić uwagę na wątek Saw Gerrery, ekstremisty wśród rebeliantów. Nawet stojące po tej samej stronie konfliktu postacie wydają się niechętne jego radykalnym metodom, wyraźnie widać, gdzie wykreśliły granicę między bojownikiem o wolność a terrorystą.

Jeśli macie dziś do odbycia podróż pociągiem albo planujecie wieczór z książką, wybrałam dla was dwa tytuły.

„Straż Nocna” sir Terry’ego Pratchetta (334 strony, mi zajęło około 3 godzin) to „Nędznicy” w Świecie Dysku. Obok podróży w czasie i poważnych pytań etycznych znajdziemy tutaj barykady na ulicach i buntujący się lud oraz buntujących się stróżów prawa. W powieści jest miejsce również na pytania o to, jak po rewolucji zmieni się rząd i czy świat nie wpadnie ponownie w te same tory. Prawdopodobnie sama walka trwa tutaj dłużej niż w musicalu, jest też może nie tyle bardziej realistyczna, co łatwiejsza do wyobrażenia. Pratchett z detalami opisuje, jak mieszkańcy Ankh-Morpork pozbywają się mebli, tak, że barykady nie są tylko rekwizytem, który nagle pojawia się na scenie.

„Z mgły zrodzony” Brandona Sandersona (624 strony, przeczytałam w jedną noc i jedną podróż autobusem) to pierwsza część trylogii, której jakość według mnie spada w kolejnych częściach. Chciałabym w tym miejscu zaznaczyć, że o ile „Straż Nocną” polecam każdemu, bez względu na upodobania literackie, to „Z mgły zrodzony” nie każdemu przypadnie do gustu. To klasyczna powieść fantasy wydana dwanaście lat temu, powielająca znane schematy, z jednowymiarowymi bohaterami i długimi opisami pojedynków na magię i miecze. W świecie Sandersona społeczeństwo składa się z dwóch grup: żyjącej w dostatku arystokracji oraz skaa, będących niewolnikami lub nędzarzami. Główny bohater w sekwencji rodem z heist movies zbiera ekipę, by zorganizować z nimi rewolucję skaa. Spośród dzieł na tej liście to właśnie ta książka zawiera najdokładniejszy opis przygotowania przewrotu. Oprócz tego do ciekawszych wątków książki zalicza się wykorzystanie propagandy i to zarówno ze strony bohaterów, jak i ich przeciwnika. Ostatni Imperator zbudował cały system religijny, by szerzyć przekonanie, że skaa i arystokracja to osobne gatunki i nie mogą żyć jak równi. Jest to system tak skuteczny, że nawet bohaterowie biorący udział w przygotowaniach rebelii do niemal samego końca mają wątpliwości, czy faktycznie nie są podrzędnymi istotami. Z drugiej strony, rewolucjoniści wykorzystują ludowe podania i pogłoski, by wynieść głównego bohatera do statusu żywej legendy i wybawiciela.

Powyższe zestawienie nie wyczerpuje tematu, starałam się wybierać dzieła proste w analizie oraz popularne, by móc przykładami zarysować, jaką historię można opowiedzieć za pośrednictwem gry „Iglica: Miasto musi upaść.” Jeśli poczuliście się przekonani, to dziś jest ostatni dzień, aby wesprzeć zbiórkę.

Dziękuję wydawnictwu Stinger Press za udostępnienie materiałów do recenzji.
Ilustracje wykorzystano za zgodą polskiego wydawcy gry Stinger Press. Wszystkie prawa należą do Rowan, Rook and Decard. Grafiki autorstwa Adriana Stone’a.